Złapał mnie za nadgarstek i stanowczym ruchem przyciągnął mnie do siebie. Nadepnąłem mu niechcący na stopę. Na jego twarzy nie przemknął nawet cień grymasu. Zdenerwowałem się. Nie chciałem nawet myśleć co on ma w głowie. Codziennie ta sama historia, codziennie wymuszone, odrażająco głupie słowa. Nienawidzę go. Uśmiechnął się i delikatnie ucałował kącik moich ust.
-No, zmykaj.
-Spierdalaj.- wyrywam się z naburmuszoną miną. Przypominam dziecko. Nie omieszka mi tego wypomnieć, myślę. Ale jeszcze nie dziś, i nie teraz, bo póki co jest już za drzwiami. Rękę trzymam na klamce, jest zimna, ja natomiast zbyt otępiały by ją puścić. Wszystko jest ciężkie. Powietrze dookoła mnie zaczyna pulsować i czuję, że zaraz wybuchnie. Gdybym tylko mógł przestać myśleć. Nie. Gdybym tylko mógł przestać mówić, pisać i myśleć nic nie potoczyło by się w ten sposób. Ale nie potrafię. Wzdycham głęboko a świst rozrywanego powietrza gwałci panującą dookoła ciszę. Odchodzę od drzwi. Gdyby tylko wiedział ile przy nich spędzam, na pewno nie wychodził by tak często.
Kiedy idę do siebie czuję jak przez plecy przebiega mi salwa niechcianych w tym momencie dreszczy. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że gryzę swoje myśli jak tylko mogę, jednak nic z tego nie mam. Kładę się na łóżku. Na poduszce zauważam mały kawałek papieru, kartki oderwanej z mojego kalendarza. Wyraźnie zaznaczona data wiruje mi przed oczami zamienia się w jednoznaczny kalejdoskop. 17 grudzień. Czas czerwonych nosów, zdrętwiałych dłoni i odmarzniętych stóp.
-Niech cię szlag. – Nie wiem, o czym wtedy myślałem. Nawet nie spostrzegłem, kiedy wypowiedziałem te słowa na głos z całą siłą decybeli.
-Kogo?
-Spieprzaj z mojego pokoju. –Nie lubię, gdy ktoś nieproszony włazi w mój azyl. Mój azyl jest moim azylem, nie potrzebuję w nim nikogo bez względu na jego parszywe intencje. Poza tym, zawsze chciałem być jedynakiem.
-Zagalopowałeś się. Matka jest wściekła. – W tym momencie chyba nawet na mnie spojrzała.- Jutro widzę się z Olkiem, jak chcesz, oddam mu mikroskop. Jest u nas już drugi miesiąc.
-Spieprzaj stąd.
Nie wiem, odkąd nienawidzę mojej siostry. Nie potrafię określić jasno czasu, w którym do mojego życia zawitała wszechogarniająca niechęć do wszystkich i od kiedy zacząłem pojmować pojęcie mizantropii. Sterowanie moim życiem wydało mi się bardziej atrakcyjne od kiedy robię to sam, ot, za innych. Wyszła, znów zostałem sam. Sam ze sobą, to takie piękne. Kładę się i zasypiam. Gdy przychodzi SMS nie odczytuję go, nie chcę, nie muszę. Wolę zasnąć. Robię to dopiero rano, gdy budzi mnie odgłos wydobywającej się z prysznica wody. „09:56 Od: Ola: Dobranoc, uwielbiam gdy…” Nie czytam dalej, bo ja nie uwielbiam, nie chce wiedzieć co uwielbia. Kasuję wiadomość niemal natychmiast. Moja ciężka głowa ponownie ląduje na miękkiej pościeli i tylko nogi wędrują gdzieś poza łóżko co sprawia, że zaczynam odczuwać nieprzyjemne zimno na rozgrzanej skórze.
Palcami dotykam już chłodnej posadzki i krzywię się na samą myśl dzisiejszego dnia. Wyciągam jedną z rąk, które leżą przyciśnięte przez moją klatkę piersiową . Unoszę się i poddaję omdlewającemu zawrotowi głowy. Nie jestem nikim szczególnym, na szczęście. Na szczęście nie jestem nikim dla kogo warto by tu przyjść. Nie usłyszę dzwonka do drzwi, bo po prostu tego nie chcę. Pukanie też nie jest miłym dźwiękiem a jednak słyszę je w każdą sobotę zanim tylko uda mi się nałożyć na siebie coś konkretnego. Później wesołe okrzyki siostry, kocham cię, ja ciebie też, chcesz coś do picia?, kapcie?, oj, zmarzniesz. Znoszę to ze stoickim spokojem tylko i wyłącznie ze względu na matkę. Gdybym ich wszystkich pozabijał umarłaby na zawał. Nie chcę tego. Matka wspiera mnie, jak tylko może. Ja jeden tylko wiem, że jej się to nie udaje.
-Chcesz herbaty z miodem?- Mam ochotę syknąć. On nie znosi miodu, idiotko. Zaraz zaśmieje się jak idiotka i przeprosi. I pocałuje go. I obejmie. Albo on ją obejmie. Zaprowadzi ją do pokoju. Pójdą tam, a ja zostanę. Zeżrę sam siebie, dam sobie w żyłę porządną dawkę sarkazmu a później wejdę tam i im przeszkodzę. Uderzę ją, wywlokę za te rude kudły. Albo po prostu zaniosę im herbatę. Chociaż wolałbym nie robić nic.
Otwieram drzwi. Bure kosmyki jego włosów łaskoczą jej twarz a subtelnie zbudowana klatka piersiowa gniecie jej piersi, tak, jakby były zupełnie na to nieczułe. Nawet na nich nie popatrzę. Nie popatrzę.
-Moglibyście przestać?
Przewróciło mi się w żołądku gdy tylko na jego usta dumnie wstąpił tak znany przeze mnie uśmiech. Nienawidzę go, cholera. Kpi sobie ze mnie. Kpi sobie z tego jak trzęsą mi się dłonie, kpi sobie z tego, że ledwo oddycham, kpi sobie z tego, że ona tu jest, kpi sobie z tego, że ja jestem, że on jest, że jesteśmy w jednym pokoju. Wychodzę. Mszczę się na samym sobie i z nienaganną siłą kopię framugę drzwi mojego pokoju. Ty idioto. Znów wszystko jest ciężkie. Znów wyglądam jak dziecko. Zawsze wyglądałem. Słyszę skrzypnięcie i drzwi do mojego pokoju uchylają się. Stoją w nich razem, widzę ich splecione dłonie, zaciśnięte jak pyton wokół swej ofiary, bez czułości, po prostu zaciśnięte. Jest od niej wyższy, wcześniej tego nie zauważyłem. A może zauważyłem? Nie pamiętam. Nie mam teraz dostępu do pamiętnika. Nieważne.
Możecie się puścić, już chciałem wydusić kiedy ona bez słowa odeszła. Zadzwonił jej telefon. Nie teraz, myślę. Widzę, jak uchyla usta. To tylko chwila.
-Na pewno nie pójdę do nieba. Masturbuję się prawie codziennie.
Zaciskam wargi. Biorę głęboki oddech.
-Daj spokój, wyglądasz jak naburmuszone dziecko.- znów ten uśmiech. Tak dobrze mi znany, znienawidzony ruch. Szach i Mat. A później wszystko idzie nie tak, jak powinno, nie po mojej myśli, po jego myśli, zawsze po jego myśli. 17 grudzień, mam ochotę mu to wykrzyczeć, ale on wie, dobrze wie. Mógłby nie schodzić teraz na dół, mógłby powiedzieć prawdę, mógłby zamknąć te cholerne drzwi, podejść do mnie. Mógłby. Ale nie chce. Ja też nie chcę. Ucieknę sam od siebie, znów, kolejny raz, a on zatrzaśnie za sobą drzwi.
-No, zmykaj.
-Spierdalaj.- wyrywam się z naburmuszoną miną. Przypominam dziecko. Nie omieszka mi tego wypomnieć, myślę. Ale jeszcze nie dziś, i nie teraz, bo póki co jest już za drzwiami. Rękę trzymam na klamce, jest zimna, ja natomiast zbyt otępiały by ją puścić. Wszystko jest ciężkie. Powietrze dookoła mnie zaczyna pulsować i czuję, że zaraz wybuchnie. Gdybym tylko mógł przestać myśleć. Nie. Gdybym tylko mógł przestać mówić, pisać i myśleć nic nie potoczyło by się w ten sposób. Ale nie potrafię. Wzdycham głęboko a świst rozrywanego powietrza gwałci panującą dookoła ciszę. Odchodzę od drzwi. Gdyby tylko wiedział ile przy nich spędzam, na pewno nie wychodził by tak często.
Kiedy idę do siebie czuję jak przez plecy przebiega mi salwa niechcianych w tym momencie dreszczy. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że gryzę swoje myśli jak tylko mogę, jednak nic z tego nie mam. Kładę się na łóżku. Na poduszce zauważam mały kawałek papieru, kartki oderwanej z mojego kalendarza. Wyraźnie zaznaczona data wiruje mi przed oczami zamienia się w jednoznaczny kalejdoskop. 17 grudzień. Czas czerwonych nosów, zdrętwiałych dłoni i odmarzniętych stóp.
-Niech cię szlag. – Nie wiem, o czym wtedy myślałem. Nawet nie spostrzegłem, kiedy wypowiedziałem te słowa na głos z całą siłą decybeli.
-Kogo?
-Spieprzaj z mojego pokoju. –Nie lubię, gdy ktoś nieproszony włazi w mój azyl. Mój azyl jest moim azylem, nie potrzebuję w nim nikogo bez względu na jego parszywe intencje. Poza tym, zawsze chciałem być jedynakiem.
-Zagalopowałeś się. Matka jest wściekła. – W tym momencie chyba nawet na mnie spojrzała.- Jutro widzę się z Olkiem, jak chcesz, oddam mu mikroskop. Jest u nas już drugi miesiąc.
-Spieprzaj stąd.
Nie wiem, odkąd nienawidzę mojej siostry. Nie potrafię określić jasno czasu, w którym do mojego życia zawitała wszechogarniająca niechęć do wszystkich i od kiedy zacząłem pojmować pojęcie mizantropii. Sterowanie moim życiem wydało mi się bardziej atrakcyjne od kiedy robię to sam, ot, za innych. Wyszła, znów zostałem sam. Sam ze sobą, to takie piękne. Kładę się i zasypiam. Gdy przychodzi SMS nie odczytuję go, nie chcę, nie muszę. Wolę zasnąć. Robię to dopiero rano, gdy budzi mnie odgłos wydobywającej się z prysznica wody. „09:56 Od: Ola: Dobranoc, uwielbiam gdy…” Nie czytam dalej, bo ja nie uwielbiam, nie chce wiedzieć co uwielbia. Kasuję wiadomość niemal natychmiast. Moja ciężka głowa ponownie ląduje na miękkiej pościeli i tylko nogi wędrują gdzieś poza łóżko co sprawia, że zaczynam odczuwać nieprzyjemne zimno na rozgrzanej skórze.
Palcami dotykam już chłodnej posadzki i krzywię się na samą myśl dzisiejszego dnia. Wyciągam jedną z rąk, które leżą przyciśnięte przez moją klatkę piersiową . Unoszę się i poddaję omdlewającemu zawrotowi głowy. Nie jestem nikim szczególnym, na szczęście. Na szczęście nie jestem nikim dla kogo warto by tu przyjść. Nie usłyszę dzwonka do drzwi, bo po prostu tego nie chcę. Pukanie też nie jest miłym dźwiękiem a jednak słyszę je w każdą sobotę zanim tylko uda mi się nałożyć na siebie coś konkretnego. Później wesołe okrzyki siostry, kocham cię, ja ciebie też, chcesz coś do picia?, kapcie?, oj, zmarzniesz. Znoszę to ze stoickim spokojem tylko i wyłącznie ze względu na matkę. Gdybym ich wszystkich pozabijał umarłaby na zawał. Nie chcę tego. Matka wspiera mnie, jak tylko może. Ja jeden tylko wiem, że jej się to nie udaje.
-Chcesz herbaty z miodem?- Mam ochotę syknąć. On nie znosi miodu, idiotko. Zaraz zaśmieje się jak idiotka i przeprosi. I pocałuje go. I obejmie. Albo on ją obejmie. Zaprowadzi ją do pokoju. Pójdą tam, a ja zostanę. Zeżrę sam siebie, dam sobie w żyłę porządną dawkę sarkazmu a później wejdę tam i im przeszkodzę. Uderzę ją, wywlokę za te rude kudły. Albo po prostu zaniosę im herbatę. Chociaż wolałbym nie robić nic.
Otwieram drzwi. Bure kosmyki jego włosów łaskoczą jej twarz a subtelnie zbudowana klatka piersiowa gniecie jej piersi, tak, jakby były zupełnie na to nieczułe. Nawet na nich nie popatrzę. Nie popatrzę.
-Moglibyście przestać?
Przewróciło mi się w żołądku gdy tylko na jego usta dumnie wstąpił tak znany przeze mnie uśmiech. Nienawidzę go, cholera. Kpi sobie ze mnie. Kpi sobie z tego jak trzęsą mi się dłonie, kpi sobie z tego, że ledwo oddycham, kpi sobie z tego, że ona tu jest, kpi sobie z tego, że ja jestem, że on jest, że jesteśmy w jednym pokoju. Wychodzę. Mszczę się na samym sobie i z nienaganną siłą kopię framugę drzwi mojego pokoju. Ty idioto. Znów wszystko jest ciężkie. Znów wyglądam jak dziecko. Zawsze wyglądałem. Słyszę skrzypnięcie i drzwi do mojego pokoju uchylają się. Stoją w nich razem, widzę ich splecione dłonie, zaciśnięte jak pyton wokół swej ofiary, bez czułości, po prostu zaciśnięte. Jest od niej wyższy, wcześniej tego nie zauważyłem. A może zauważyłem? Nie pamiętam. Nie mam teraz dostępu do pamiętnika. Nieważne.
Możecie się puścić, już chciałem wydusić kiedy ona bez słowa odeszła. Zadzwonił jej telefon. Nie teraz, myślę. Widzę, jak uchyla usta. To tylko chwila.
-Na pewno nie pójdę do nieba. Masturbuję się prawie codziennie.
Zaciskam wargi. Biorę głęboki oddech.
-Daj spokój, wyglądasz jak naburmuszone dziecko.- znów ten uśmiech. Tak dobrze mi znany, znienawidzony ruch. Szach i Mat. A później wszystko idzie nie tak, jak powinno, nie po mojej myśli, po jego myśli, zawsze po jego myśli. 17 grudzień, mam ochotę mu to wykrzyczeć, ale on wie, dobrze wie. Mógłby nie schodzić teraz na dół, mógłby powiedzieć prawdę, mógłby zamknąć te cholerne drzwi, podejść do mnie. Mógłby. Ale nie chce. Ja też nie chcę. Ucieknę sam od siebie, znów, kolejny raz, a on zatrzaśnie za sobą drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz